Nawet dodatkowe rekrutacje nie sprawiły, że wszystkie miejsca oferowane przez uczelnie wyższe zostały zapełnione. Największe problemy z pozyskaniem studentów miały szkoły prywatne.
A wszystkiemu winien jest niż demograficzny, którego pokolenie właśnie rozpoczyna swoją karierę akademicką. W tym roku kandydatów na studia było zdecydowanie mniej niż w ciągu ostatnich kilku lat. I mimo że wymagania były zaniżone, studia rozpoczęło mniej osób. Uczelniom nie pomogły także dodatkowe, wrześniowe nabory, które oferowały szeroką gamę kierunków do wyboru.
Mniej studentów dla uczelni państwowych oznacza ich mniejsze wpływy z budżetu państwa. Stąd walka o każdego studenta jest jak najbardziej zrozumiała. Niektóre uniwersytety zastosowały odpowiednią strategię. Limity miejsc na najbardziej popularnych kierunkach, a najczęściej to te, które nie są rozbieżne z rynkiem pracy, zostały powiększone do maksimum. W związku z tym znowu wpadamy w błęde koło kształcenia, pozbawiając się specjalistów w najbardziej pożądanych przez gospodarkę dziedzinach.
Uczelnie niepaństwowe na niżu demograficznym ucierpiały najbardziej. W większości przypadków na nic się zdały promocje cenowe i gratisowe miesiące nauki. W tym roku studentów odebrały im szkoły państwowe, na których edukacja jest bezpłatna. Rekrutacja w wielu szkołach wyższych przyniosła marne efekty, szczególnie jeśli chodzi o nabór na studia stacjonarne. Tutaj wiele kierunków musiało zostać po prostu zamkniętych. Prywatne uczelnie mogły się jedynie wybić ofertą studiów zaocznych, ale też bez imponujących wyników.