Najbliższe lata będą tymi, w których swoją edukację rozpoczną dzieci z niżu demograficznego. W szkołach będzie zatem mniej klas i będą one mniej liczne.
I paradoksalnie, choć liczba dzieci posyłanych do szkoły będzie malała, nauczycieli będzie więcej. Co roku mury polskich uczeli opuszają tysiące absolwentów posiadających przygotowanie dydaktyczne. Już wkrótce większość z nich nie znajdzie zatrudnienia.
Potwierdzają to już dane, którymi dysponujemy obecnie. Biorąc pod uwagę szkoły podstawowe, na jednego nauczyciela w Polsce przypada średnio 10 uczniów, a w 2008 roku stosunek ten prezentował się jeszcze jak 1:11. Warto przy tym zaznaczyć, że znacząco odbiegamy od średniej w krajach zrzeszonych w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Stanowi ona 16 uczniów na jednego pedagoga. Dodatkowo polscy nauczyciele w szkole spędzają najmniej czasu. Na naukę poświęcają rocznie o 250 godzin mniej niż stanowi średnia OECD.
Liczba uczniów będzie systematycznie malała. Sytuacji polskich szkół nie zmieni nawet obowiązek szkolny dla sześciolatków, który wejdzie w życie od 2012 roku. A budżet nie ma się najlepiej. Jedyną receptą byłoby więc zredukowanie liczby etatów. Do europejskiego poziomu zbliżyłoby nas już ograniczenie etatów dla nauczycieli o 100 tys.