Mimo że w pracy spędzamy dużo czasu, bo średnio prawie 41 godzin tygodniowo, to nasza wydajność pozostawia wiele do życzenia. Wypadamy gorzej od narodów, które pracują krócej.
Jak widać więc, ilość nie przekłada się na jakość. W Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że dla wydajności pracy najistotniejsze jest to, aby pracownik poświęcił jej jak najwięcej czasu. Efektywność próbuje się więc zwiększyć nadgodzinami i pracą w weekendy. Jednak badania wyraźnie pokazują, iż to ślepy zaułek. Dla przykładu - średnio Polak tygodniowo spędza w pracy o 5 godzin więcej niż Niemiec, przy czym ten krócej pracujący jest nawet 4 razy bardziej wydajny. Wydaje się, iż nie dociera to do rodzimych pracodawców. Nie doceniają oni elastycznych form zatrudnienia. Podwładny musi wysiedzieć przynajmniej 8 godzin dziennie, nawet jeżeli akurat nic nie ma do robienia. Jest to skupianie się na pozorach.
Analogiczne nastawienie jest powszechne również wśród pracowników. Niską wydajność pracy, być może spowodowaną złą organizacją i brakiem nowoczesnych technologii, nadrabiają oni chociażby nie idąc na zwolnienie podczas choroby. Nietrudno zgadnąć, że w przeliczeniu na godzinę ich wydajność jest bardzo niska. Widać to, gdy się porówna, ile podczas godziny wypracowuje Polak w porównaniu z chociażby Holendrem - odpowiednio 8,8 dolara oraz 30 dolarów, chociaż bogaci mieszkańcy niderlandów za zbytnio pracowitych nie uchodzą.
Zachodnie firmy już dawno odkryły, że ilość przepracowanych godzin wcale się nie przekłada na wydajność pracy, a czasami wręcz ją zaniża. Coraz częściej stosują motywacyjne formy zatrudnienia, głównie zadaniową, która jest skupiona na osiąganych efektach. Póki co polscy przedsiębiorcy nie kwapią się do ich naśladowania. Co prawda nasza wydajność rośnie z roku na rok, jednak w zbyt małym tempie, abyśmy pod tym względem mieli dogonić Europę.