Od 2 października 2010 roku, czyli od dnia zaplompowania sklepów z dopalaczami, kilka ośrodków w Polsce bada skład substancji w nich sprzedawanych. Okazuje się, że dopalacze są nafaszerowane chemią.
Specjaliści są już coraz bardziej pewni tego, co wywołuje w organizmie tak szkodliwe działanie. Oprócz marihuany, haszyszu i amfetaminy laboranci wykryli w dopalaczach szereg innych niedozwolonych w Polsce substancji. Benzylopiperazyna, syntetyczny kannabinoid i mefedron oraz ich liczne pochodne mają silne działanie psychoaktywne. Oprócz nich lidokaina i benzokaina, czyli leki o działaniu znieczulającym i wywołujce podobne objawy, jak po zażyciu kokainy. Taka mieszanka gwarantowała skrajne stany psychiczne, jak mogliśmy się przekonać w kilku przypadkach prowadzące do śmierci.
Choć dopalacze sprzedawane były jako "produkty kolekcjonerskie, nieprzeznaczone do spożycia" ich dystrybutorzy reklamowali je jako bezpieczną alternatywę dla narkotyków. Obecnie, po przebadaniu niewielkiej części z 10 tys. skonfiskowanych próbek, wiadomo już, że z bezpieczeństwem nie mają one nic wspólnego. Jedynie kilka próbek było wolnych od jakichkolwiek substancji chemicznych. Reszta tworzyła groźny koktajl, który młodzież serwowała sobie bez zastanowienia.
Główny Inspektor Sanitarny zapowiedział, że dokładne przebadanie reszty próbek zajmie jeszcze sporo czasu. Dlatego też do Instytutu Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich w Poznaniu, Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie i Narodowego Instytutu Leków w Warszawie dołączyły kolejne dwa ośrodki, które pomogą w analizowaniu materiału dowodowego. Są to Instytut Sportu w Warszawie i Instytut Medycyny Pracy w Łodzi.